Podróże z i pod prąd

Wyzwania, przygody, zwiedzanie, komplikowanie sobie życia, moje buntownicze nastawienie i robienie na przekór innym - To wszystko zrodziło się u mnie już w wieku przedszkolnym, gdy wbrew woli rodziców wychodziłem na dwór i zazwyczaj wracałem z guzem albo głową zalaną krwią, bo prawdopodobnie wszystkie kamienie na osiedlu kierowały się wyłącznie w moją stronę i wszystkie gałęzie pękały pod moim ogromnym ciężarem i nikogo innego. Potrafiłem uciekać sprzed bloku by zobaczyć nowe rejony, które były dla mnie jak zupełnie inne miasto/ inny świat, a w rzeczywistości przeszedłem tylko przez ulicę oddaloną od domu 15 metrów. Magia tego miejsca pryskała gdy Mama swym czujnym okiem zobaczyła przez okno, że niema mnie tam gdzie miałem być i zaczęły się poszukiwania zakończone niezbyt dla mnie szczęśliwie. Jednak miałem odwagę i przemierzałem coraz to dalsze odległości poznając praktycznie całe miasto w wieku 7-8lat. Taki młody, nieopierzony jeszcze kurczaczek robił właśnie swoje pierwsze kroki ku przygodzie. Kierowało mną chyba złudzenie, że dzieci  z innych blokowisk mają coś czego ja nie mam u siebie na podwórku. Jednak zawiodłem się, już w tak młodym wieku po raz drugi. Pierwszy raz był bowiem gdy Tato powiedział mi, że w bankomacie nie siedzi żaden Pan i nie wkłada pieniędzy w szufladę, tylko robi to maszyna. I tak o to cały mój misterny plan na przyszłość legł w gruzach, gdyż zawsze chciałem zostać bankomatem- co jak co, ale pieniądze to lubiłem odkąd zacząłem sam chodzić sobie po chrupki do sklepu. Teraz gdy mam już 22 lata (tak, dla mnie to o dużo za dużo) nic się nie zmieniłem, dalej żyję złudzeniem i jestem ciekaw tego co czai się za każdym rogiem. Rodzina nigdy nie rozumiała mojego toku myślenia i sposobie gromadzenia w głowie wszystkich moich planów. Zawsze wszyscy na około wymagali ode mnie stabilizacji, chcieli bym pracował i zarabiał pieniądze, chociaż robię to nieprzerwanie od zakończenia szkoły. Po pewnym jednak czasie gdy sprawy zawodowe, nie przebiegały tak jak myślałem i pracodawca robił mnie w bambuko, stwierdziłem, że powiedzenie Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie zostanie przeze mnie wykorzystane. Zrezygnowałem z pracy gdy był najgorszy okres i wpadłem na swój chyba najbardziej szalony pomysł: CHCĘ OBJECHAĆ EUROPĘ AUTOSTOPEM ! Plan można powiedzieć, że łatwy do zrealizowania. Jednak już wiele razy mierzyłem się z pokusą jaką stawia obca granica. Bodajże 3 razy opuszczałem kraj w celach zarobkowych porzucając wszystko i ani razu z naszej Polski nie wyjechałem. Tak wiem, lekko to smutne i głupie, bo jak można rezygnować z mieszkania i pracy bo ktoś rzucił pomysł: JEDZIEMY DO HOLANDII !! Na głośnych krzykach niestety się kończyło, a ja musiałem znowu zaczynać od zera. A w zasadzie to od stanu minusowego, bo niestety ale życie nie zawsze układa się tak jakbyśmy chcieli, okej moje życie. Tym razem moim celem nie był zarobek, lecz zwiedzenie miejsc o których mógłbym tylko pomarzyć siedząc w Polsce i zarabiając tyle ile zarabiałem. Plan był prosty jednak wymagał szybkich kroków żeby nic mi nie przeszkodziło i żeby mój słomiany zapęd nie mógł się wykazać. Ogłosiłem zatem znajomym, że wyjeżdżam z początkiem czerwca i jeśli chcą się ze mną pożegnać to zapraszam ich na imprezę pożegnalną.


Przybyło ponad 20 osób, posiedzieliśmy i popiliśmy aż do momentu kiedy nieoczekiwanie zjawił się właściciel domu, który wynajmowałem i kazał się ewakuować w 15 minut. Wszystko przebiegło szybko i pomyślnie więc udaliśmy się dokończyć imprezę na mieście. Skończyło się jak zawsze. Funduszem przekroczonym, pustym żołądkiem i niedzielnym porannym nie ogarem. Jednak było warto. Naprawdę miałem godziwe pożegnanie, którego każdemu kto by był w mojej sytuacji bym zazdrościł. Postanowiłem porzucić swoje dotychczasowe życie, pełne imprez i głupich pomysłów. Przyjaciół, którzy stworzyli mi prawdziwą rodzinę i dom, którego mi brakowało. Udałem się… na zakupy. Na mojej liście znalazł się plecak, śpiwór, namiot i masę innych pierdoł. Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, resztę porozrzucałem po piwnicach i strychach znajomych i ruszyłem na przygodę, której zawsze pragnąłem.


Pierwszy przystanek na mojej liście okazał się być chyba najłatwiejszą rzeczą z jaką przyszło mi się zmierzyć. Ku mojemu zadowoleniu miałem bezpośredni transport ze znajomą i jej rodzinką, która właśnie tam udawała się na weekend. Tym przystankiem była Zimowa Stolica Polski, którą miałem okazję odwiedzić w wieku 8 lat. Jest to ZAKOPANE. Miasto, które zawsze czymś mnie przyciągało do siebie. Nie wiedziałem jednak czym, ale będę miał okazję się przekonać czy może to ten klimat, oscypki, góry oraz znakomita atmosfera na każdym kroku. Chęć wyciszenia się chociaż na chwilę, samotna wycieczka po górskich szlakach, oczyszczenie umysłu to jest to czego będę szukał. Gdy zatrzymaliśmy się przed miastem na szybkie śniadanie byłem pewny jednego. Jest to raj dla moich dróg oddechowych, które oczyściły się od razu. Mogłem swobodnie oddychać, co w przypadku mojego wielkiego nosa rzadko się zdarzało, szczególnie iż zaczął się sezon alergiczny.


Pierwszym przystankiem były oczywiście Krupówki. Na kamiennej ścieżce mimo godzin przedpołudniowych było bardzo dużo ludzi, a w zasadzie to młodzieży, szkolnych wycieczek biegających po wszystkich straganach i zachwalających tutejsze oscypki (większość myślała, że to są ciastka[te dzisiejsze pokolenie]). Było głośno, za głośno. Wrzask dzieciaków przeszkadzał mi na każdym kroku. Jedynym wyjściem było założenie słuchawek, włączyć Empire of the Sun i rozglądać się dookoła ciesząc się tym, że udało mi się tu dotrzeć. Po drodze znalazłem McDonald’s, więc stwierdziłem, że wejdę i naładuję swój telefon a także znajdę w Internecie adresy jakichś pól namiotowych, gdyż niestety ale wcześniej nie rozejrzałem się za jakimś miejscem gdzie mógłbym się rozbić tak by nic za to nie płacić, także byłem skazany na wydatek, ale z drugiej jednak strony pole namiotowe wydawało się też o tyle korzystne, że mogłem zostawić tam swój bagaż i udać się spokojnie na piesze wędrówki po górach i Zakopanem nie dźwigając balastu 20 kilowego i płacąc jedynie 10zł (cena wliczała prysznic + prąd) za dobę.


Rozbiłem namiot, zostawiłem niepotrzebne rzeczy i ruszyłem na wycieczkę w oczekiwaniu na kompanów podróży, którzy zamieszkali w hotelu sąsiedniej miejscowości. Gdy tak chodziłem bez celu po Krupówkach uległem pokusie i zakupiłem jednego oscypka, w końcu tyle lat ich nie jadłem. Powiem, że był smaczny, ale tylko podrażnił mój żołądek, który domagał się więcej. Gdy załoga dotarła punktem startowym był oczywiście obiad. Prawdziwa góralska chata z jedzeniem praktycznie każdego rodzaju. Gdy na stole pojawiły się posiłki wiedziałem, że nie zjem już dziś nic innego. Drewnianą dechę, która zastępowała talerz pokryła mi wielka Polędwiczka. Patrząc na jej rozmiar zastanawiałem się z jakiego ona jest zwierzęcia. W głowie miałem krowę, albo inne bydło, bo na drób to mi nie wyglądało.
Najadłem się do syta, zapychając się dodatkowo sałatką i frytkami. Czas na siestę, zmęczyłem się strasznie tym jedzeniem. Żartuje, nie lubię odpoczywać. Pora wstać i klasycznie rozchodzić wszystko żebym przypadkiem nie przytył. Po nieprzespanej nocy, stwierdziłem, że pora udać się na zakupy i ruszyć do namiotu wyspać się na jutrzejszy dzień, który pewno będzie bardziej owocny w wyprawy więc trzeba gromadzić siły.

Pobudka o 6 rano, szybki prysznic i ruszamy na Kasprowy Wierch. Stwierdziłem, że nie chcę wjeżdżać kolejką tylko wejść o własnych siłach (była też droga haha). Pogoda była świetna, idealna na taką wyprawę. Przed wejściem na szlak temperatura na budynku pokazywała 15 stopni, a należy przypomnieć iż to były godziny poranne. Ruszyłem w drogę, wyprzedałem wszystkich na trasie aż w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że chyba poszedłem nie tędy co trzeba. Szybki kontakt ze znajomymi i pojawiła się na moim telefonie mapka. Dowiedziałem się, że zmierzałem na Giewont niebieskim szlakiem, a na mój szczyt mam iść zielonym. No, ale tak to jest jak nie patrzy się na kolory szlaków tylko leci przed siebie z wywalonym jęzorem. Gdy dotarłem do miejsca startu była 9:25, czyli praktycznie 1,5h byłem w plecy. No, ale przecież uwielbiam chodzić po górach więc potraktowałem to jako rozgrzewkę. Spojrzałem na szlak, który prowadzi na Kasprowy i doszedłem do wniosku, o którym niektórzy wiedzieli już dawno: Kucharski jesteś idiotom. Okazało się, że faktycznie jest zielony, a nie tak jak sobie wymyśliłem niebieski (love). Na tabliczce widniała wysokość i długość, która pokazywała 3h.


Zacząłem wchodzić po dość ciężkiej trasie znowu mijając wszystkich. Nie wiedziałem czy to ja idę tak szybko, czy to ludzie idą tak wolno. Po 15minutach wchodzenia lało się ze mnie jak nigdy wcześniej. Miałem na sobie balast ważący 13kg. Równie dobrze mógłbym wziąć na barana swojego 3,5letniego brata bo waga byłaby porównywalna.. Doszedłem do półmetku więc pora zjeść jakieś śniadanie i napić się ciepłej herbaty.
 Po skonsumowaniu części prowiantu ruszyłem dalej. Bardzo podobało mi się gdy na szlaku zewsząd dochodziło słowo: Cześć ! Poczułem się wtedy jakbym słyszał Woodstock’owe: ZARAZ BĘDZIE CIEMNO !!! od razu dodało mi to jakiegoś kopa do dalszej podróży. U podnóża szczytu spotkała mnie mała przeszkoda… ŚNIEG. Co jak co, ale nie spodziewałem się go w tych rejonach, może na wyższych piętrach Tatr, ale nie na tej wysokości. Po wdrapaniu się na górę spojrzałem na czas. Wejście na szczyt zajęło mi 1h50min więc chyba dość szybko wchodziłem. Wylałem na siebie butelkę wody i ściągnąłem buty, które były dobrane rewelacyjnie. Conversy w góry fajna sprawa, szkoda, że nie nadają się do tego kompletnie.


Poszedłem do baru napić się kawy i wtedy usłyszałem coś czego chyba nie zapomnę nigdy. Pewna starsza Pani rozmawiając z kimś przez telefon (nie podsłuchiwałem, babcie zawsze głośno mówią) powiedziała, że właśnie SZCZYTUJE. Oplułem się kawą, ludzie dookoła zaczęli się śmiać a Pani chyba nieświadoma tego co powiedziała spojrzała na każdego spod byka i poszła w ustronniejsze miejsce. Dopiłem kawę i chciałem zjechać kolejką na dół, jednak gdy zobaczyłem cenę 43zł stwierdziłem, że wole już zejść o własnych siłach. Ubrałem plecak i ruszyłem prostą drogą i nagle zdarzył się wypadek. Wyjebałem się na klatę. Tak Wyjebałem, bo upadkiem tego nie można nazwać. Prosta droga a ja nagle lecę do przodu. Wstając szybko, nawet nie próbując oglądać się za siebie ruszyłem dalej. Schodziłem i schodziłem. Po drodze byłem wyjątkowo miły. Gdy widziałem, że ktoś sam robi sobie zdjęcia (jak ja #selfie) pytałem czy nie chce bym ja to zrobił. Nie wiem co mi się stało. Może to góry mnie tak zmieniają. Może staję się lepszym człowiekiem ;) Podczas schodzenia doświadczyłem dziwnego zjawiska. Gdy stanąłem na chwilę by napić się herbaty moje nogi zaczęły się całe telepać jakby dostały padaczki. Nie potrafię tego opisać i nie wiem zbytnio z jakiego powodu bo z anatomii albo innych dziwnych dziedzin nie byłem nigdy dobry, ale to było dziwne. Mimo iż droga powrotna, którą wybrałem była bardzo łatwa i była na niej piękna ścieżka, to ja i tak chodziłem po kamieniach. Może to też mi zostało od młokosa, bo zawsze zamiast po chodniku chodziłem po krawężniku. 
Gdy dotarłem na miejsce startu postanowiłem udać się pod Wielką Krokiew, niestety tam wejść się nie dało, więc znowu musiało mnie ratować #selfie.
Po dojściu do ośrodka szybko się ogarnąłem i ruszyłem w stronę Gubałówki zatrzymując się jedynie przy moim największym uzależnieniu, na którym zawsze trwonię masę pieniędzy

Wejście na Gubałówkę odpadało. Nie miałem już siły, a pozatym nie chciałem narażać nóg na kolejną epilepsje. Wjechałem kolejką, zjadłem obiado-kolację pooglądałem widoki i ruszałem na dół na ostatni spacer po Krupówkach żeby nacieszyć oczy. Gdy już zmierzałem do domu poczułem zapach grzanego piwa, którego nigdy nie piłem, więc postanowiłem spróbować- co mi tam. Wiem teraz, że na tym poprzestanę bo z przyprawą korzenną smakuje dość.. dziwnie. Kompletnie nie mój smak, wole klasycznego browarka. Siedząc sobie na tarasie wsłuchiwałem się w muzykę z pobliskiego Dancingu i tupałem nóżką do ‘wyśmienitych’ Polskich utworów pokroju .Daj mi tę noc, Jesteś Szalona, Bałkanica itd. Klimacik bajka. Przed 23 udałem się w kierunku namiotu, zjadłem szybką kolację, umyłem się i poszedłem spać. 


Wstałem około 10, zacząłem się pakować i ruszyłem w kierunku miasta. Zahaczyłem o McD żeby dodać tę notkę i ruszyłem na dworzec autobusowy. Dzisiejszym przystankiem jest Festiwal Kolorów w Krakowie, a później już tylko miasta zagraniczne J















Komentarze

  1. Tu Ierko. Suuuuuuuuper. Jestem pod wrazeniem. Bardzo ladnie piszesz (chetnie kupie kiedys Twoja ksiazke jak cos takze warto ja wydac! Pamietaj! ) i masz mega pomysly!
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty