Columbo

Minęło 11 miesięcy od mojej ostatniej podroży autostopem. Można powiedzieć, że to dużo czasu, ale ja nic się nie zmieniłem. Spędziłem pół roku w Anglii by wyprostować swoje życie, ale po kilku miesiącach od powrotu znowu iskierka szaleństwa daje znać. Kolejny raz rezygnuje z pracy by robić to na co obecnie mam ochote. Chyba tak już ze mną będzie, że nigdy nigdzie nie zagrzeje miejsca. Tym razem ruszam na zorganizowany wyścig. Jadę z ekipą ASR liczącą 1000 osób do Grecjii. Zadanie może i ciężkie bo łap stopa gdzie obok Ciebie setki innych. Noo, ale przecież liczy się fun ;) 25.05 o 9:15 ruszyliśmy z Karoliną (moją autostopową partnerką) z Wrocławia by rozpocząć majówkową przygodę. Razem z nami ruszyła Zami i Majkel oraz Aneta z Martyną.
Pierwszego stopa złapałem spod Kątów Wrocławskich do Gliwic. Tam na stacji spotkaliśmy około 20 innych par więc spokooo, szczególnie że ruch był słaby. W pewnym momencie podjechało auto na Polkowickich blachach więc zagadałem. Panowie jechali do Krakowa na MŚ w hokeja i wywieźli nas w okolice Tych. Tam po 4 stopach przejechaliśmy z 40km... Tragedia. Zatrzymaliśmy się z Karoliną na stacji i podeszliśmy do kierowcy TIR'a. Powiedział, że jedzie na granicę z Węgrami i z miłą chęcia nas weźmie. Podczas gdy On odbywał swoją pauzę ja poszedłem na stację i dowiedziałem się, że pierwsze osoby były już po 11 co jest niemożliwe (ja byłem o 17). Zabawa to zabawa, liczy się fun, a nie oszukiwanie. Kupiłem sobie ostatnią Polską kolację przed podróżą, zapakowałem do auta i ruszyłem.


Jechaliśmy na Cieszyn machając wszystkim w niebieskich koszulkach. W zeszłym roku jechałem w 3 osoby w tirze i uznawałem to za szaleństwo, a teraz będąc w Słowacji nasz kierowca staje i bierze dodatkową dwójkę do Tira.. jedziemy w 5 osób. Super spoko opcja. Robimy sobie zdjecia i ukrywamy przed Policją, która w Słowacji zawsze bierze w łape. Rozmawiamy na przeròżne tematy i nagle BACH.. znowu auto staje a do naszego Tira wsiadają 2 dziewczyny :D Czyste szaleństwo. Dwie prycze rozłożone. Ja z dziewczynami siedzę u góry kompletnie nie widząc drogi. Karola na dolnej pryczy ciśnie się z sześcioma plecakami. Noo, ale wesoły autobus jedzie śmiało przed siebie. Dostaje wiadomość, że Zami jest w Bratysławie. Aneta w Budapeszcie. Noo, a ja okolo 23 bede na granicy. Można powiedzieć, że spoko ale zakładałem pierwszą noc gdzieś w głąb Węgier. Usiedliśmy na stacji, wypiliśmy piwo, zrobiliśmy zdjęcia i ruszyliśmy z dziewczynami na granice, która była 3km dalej.




Olga i Paulina pochodziły z Zielonej Góry i towarzyszyły nam przez pewien czas. Rozbiliśmy namiot na granicy, 10metrów od Komisariatu Policji. Spaliśmy we 4 w 2osobowym namiocie by było cieplej, a o 6 zrobiliśmy pobudkę by jechać dalej. Granica była.. pusta, pusta jak cholera. 2 godziny nic nie złapaliśmy, aż do czasu kiedy nie podjechał Polski Tir na pauze. Dziewczyny porozmawiały z kierowcą i powiedział, że zabierzd naszą czwórkę ze sobą. Ruszyliśmy przez Węgry, opowiadając kawały i śmiejąc się z siebie nawzajem. Po drodze mieliśmy niestety kontrole drogową, ale oponowaliśmy do perfekcji schematy ukrywania. 2 dziewczyny na glebe, jedna chowa się na łózku, a ja kłade nogi na blat jak gdyby nigdy nic. Przyszła kontrola i udało się, nie weszli do auta. Pojechaliśmy do Rumunii, której w planach zbytnio nie miałem, ale jak mus to mus.

Jest dobrze godzina 13 a ja tak daleko. Można krzyczeć, że ŻYCIE JEST PIĘKNE, ale kurwa nie w Rumunii. Celnicy czepiają się o robienie zdjęć, Cyganii jeżdża po granicy na rowerach. Psy szczekają dwoma dupami. Istna masakra. Na ulicy jest wszystko. Psy, koty, kurczaki.. szkoda, że większość rozjechana na drodze. Domy wyglądają jak 3 altanki działkowe połączone ze sobą paletami. Ale trzeba przyznać, że widoki są bardzo ładne. W miejscowości Arad rozdzieliliśmy się z dziewczynami. Pojechaliśmy do Vidin na granice z Bułgarią. Tam staliśmy 3h w korku na granicy, gdyż Bułgarzy strakują z powodu zbyt niskich zarobków. Znaleźli sobie termin.. po przejechaniu granicy przespaliśmy sie w Tirze z kierowcami, by o 6 rano jechać dalej w głąb Bułgarii. Przez pierwsze 110km czułem się jakbym jeździł po schodach. Tak chujowych dróg to ja nigdzie nie widziałem. Później na szczęście trochę się poprawiło. Dojechaliśmy do Sandanska, około 20km od granicy z Grecją. Tam udało się złapać Jaguara, aaaaaa jara na maksa haha. Mijaliśmy osobówką liczący 7km korek  na granicy i przeszliśmy ją na piechotę. Tam poznaliśmy Serba, który wywiózł nas do Salonik. Kurwa bliziutko już do Campingu. Wysiedliśmy na autostradzie. Odrazu spotkaliśmy 1 parę, potem 2,3,4. Byliśmy w 8 osób i nikt nie wiedział co ma robić bo w Grecjii jeden wielki chaos. Gdy szukaliśmy drogi Karolina rozmawiała z Zami i okazało sie, że są z Majkelem 50m od nas. Dołaczyli do nas i pojechaliśmy autobusem do Centrum. Tam spotkaliśmy kolejne 5 osób i ruszyliśmy na dworzec autobusowy by czekać na Campingowy Autobus. Tam jak się okazało było już około 20 osób :D
pogadaliśmy chwilę i ruszyliśmy do sklepu po alkohol. Wszystko po drodze zamknięte, stacje benzynowe mają 2 piwa do wyboru w dodatku z kosmicznymi cenami. Po pewnym czasie znaleźliśmy otwartą budkę sklepową i kupiłem ciekawy wynalazek.
Wino, które ma posmak jabłek zdeptanych pod drzewem. Fuuuj, ale wypić wypiłem jak już musiałem zapłacić. O godzinie 5 zrobiliśmy pobudkę by kupić bilety na autobus. Posiedzieliśmy na dworcu, a następnie ruszyliśmy do Carrefoura kupić zapas jedzenia i picia na kilka dni. Z zapchanymi torbami wróciliśmy na dworzec i ruszyliśmy na (mam nadzieję) największą imprezę mojego życia.
Następna notka za około tydzień gdyż utrudni mi wszystko brak internetu i prawdopodobnie przepicie. Udanej majówki ludziska

Komentarze

Popularne posty