Indiana Jones

Obudziliśmy się o świcie w Ksamil w najlepszej miejscówce ever, 5metrow od plaży. Przygotowywaliśmy się do śniadania. Ja jogurt z musli, Paulina pomidorowka z zimnej wody... zadowolony, że w końcu udało mi się dorwać jogurt usiadłem na murku i zacząłem wpierniczać. Po kilku sekundach jednak odrzuciłem wszystko na bok bo okazało się, że jogurt jogurtem nie był, a śmietaną :/ ubawiona po pachy Paulina co chwila przeze mnie popędzana ogarnęła swój bajzel i ruszyliśmy łapać stopa. Była godzina 9:30. Po 2 minutach zatrzymało się auto. Po przejechaniu kilka metrów kazałem mu się zatrzymać gdyż była to taksówka, a ja płacić nie zamierzam. Wysiedliśmy by za 3minuty wsiąść do auta Albańskiej telewizjii.

Chłopaki zawieźli nas do miejscowości Gjirokastra , tutaj łapanie stopa zajęło nam rekordowe jak na Alabanie 11minut. Przejechaliśmy 25km by przesiąść się do terenowej Toyoty jadącej na samiuśką granicę z Czarnogórą. Idealnie. 3 stopy, 360km, 6 godzin jazdy. Nie narzekam. Sama Albania chyba przebiła Węgrów jeśli chodzi o serdeczność i łatwość stopowania. Jedyne co mnie denerwowałp to wpychanie na siłę do hoteli, busów i taksówek, byle tylko wydobyć od Ciebie pieniądze. Wszędzie tylko słyszysz 'taxi, taxi', 'rooms, rooms'. Niezła pioseneczkę można ułożyć. Noo i te ich mówienie 'tak' a kiwanie głową na 'nie' i odwrotnie. Można dostać niezłej korby. Jeśli jednak ktoś nie był w tym kraju a chce pojechać to z całego serca POLECAM. Przepiękne widoki, morze, góry. Budynki pozbawione jakiejkolwiek kolorystyki, ale nie szpecące. Majace swój unikalny klimat. I te zwierzęta chodzące samowolnie po drodze tworząc kolumne pojazdów :D

Po dojechaniu do Czarnogóry, chcieliśmy tego samego dnia dotrzeć do naszego docelowego punktu, jakim były Góry Durmitor. Zmęczeni stwierdziliśmy, że to nie najlepszy pomysł, zwłaszcza że mój najcieplejszy ciuch to polar. Pojechaliśmy więc do Podgoricy, stolicy Czarnogóry. Tam na stacji kupiliśmy piwko i rozbiliśmy namiot 10 metrów dalej. Rano szybki prysznic, kawka, zakupy i śmigamy dalej w trasę. Na 3 stopy dojechaliśmy pod granicę, z czego jeden był rekordowy. Nie zdąrzyłem nawet dobrze wystawić ręki, a już zatrzymało się autko. Fart głupiego. O godzinie 13 wysadziło nas auto a o 15:40 dopiero ruszyliśmy dalej. Katastrofa. Jeżeli jeździcie stopem to nigdy nie jedźcie na Vilusi. Później jednak szło jak po maśle. W granicach 18 zjawiliśmy się w najbliższej miejscowości od naszego dzisiejszego noclegu. Zrobiliśmy szoping i dostaliśmy się do celu. Witamy na wodospadach Kravica

Postanowiliśmy rozbić namiot na polanie, która znajdowała się 15metrów dalej. Nagle nie z dupy ni z pietruchy pojawia się facet, który powiedział że nie wolno tu spać. Paulina powiedziała, że spadamy a On kopnął w nią śpiworem. Gościu był muzłumaninem i Kobieta nie powinna mu wchodzić w zdanie. Dziwna religia, żeby nie powiedzieć pojebana. Noo, ale mnie już nie zaskoczą, po tym jak widziałem jak Tureccy kierowcy piją alkohol pod Tirem żeby Allah ich nie zobaczył. Niezły z niego bożeg skoro można go tak robić w kulki. Mniejsza. Rozbiliśmy namiot zaraz koło wjazdu na teren wodospadów. Poszliśmy do pobliskiego baru, który był zamknięty. Włączyliśmy lodówkę, schowaliśmy do niej piwa i siedzieliśmy do późnego wieczora. Nazajutrz pojechaliśmy do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów Mostaru, który oprócz malowniczej arhitektury i mostu nie ma zbyt dużo do zaoferowania

Wyjazd z miasta zajął nam dość długo bo około godzine. Ludzie niektórzy mają najebane w głowie. Jeden facio chciał mnie opluć, drugi z mordą wypchaną żarciem zaczął się śmiać. Powoli zaczynam nie lubieć tej Bośni. O 20:30 dojechaliśmy do miejscowości Trečin tuż koło bramek autostradowych. Tam poznaliśmy miłych ochroniarzy, którzy załatwili nam transport na 125km w stronę Chorwacjii. Tam też spędziliśmy noc. Chwilkę przed 10, po śniadaniu jechaliśmy dalej. Dopiero około 15 znaleźliśmy się w Chorwacjii skąd trzeba było szybko uciekać, bo razem z Pauliną wiemy z poprzedniego roku jak ciężko stamtąd wyjechać. Przynajmiej wyjechałem z tego kraju Ahmedow, Osmanów i innych Arafatów, których w Bośni jest multum. I wyszło jak mówiłem. 2 godziny stania na bramkach w Chorwacjii i nic :( wreszcie zatrzymało się auto i jechaliśmy w całkiem przeciwnym kierunku niż chcieliśmy, ale chociaż wyjadę z tej pieprzonej Chorwacjii. O 18:30 dotarliśmy do Belgradu. Tak do Serbii, nie pytajcie czemu. Tam weszliśmy do auta mega napalonego Serba, który przepraszam za określenie 'rucha' wszystko co chodzi po Ziemii :P wysadził nas na bramkach i złapaliśmy Polskiego tira. Nareszcie kierowca z którym mogę pogadać po polsku. Tak mi tego brakowało. Zjechaliśmy z nim na pauzę i na dzisiaj dupy już nigdzie nie ruszam. Mam dość

Komentarze

Popularne posty