Another World

Godzina 9 rano meldujemy się w Marokońskim porcie. Przedostajemy się na terminal odpraw, wymieniamy kasę i idziemy szukać transportu do miasta. Strażnicy powiedzieli, że przystanek jest 500m dalej i stamtąd jeżdżą autobusy do miasta. Po drodze zaczepiają nas kierowcy i oferują podwózkę na ten sam przystanek za bagatela 20 euro. Tanio, jak barszcz. Doszliśmy na przystanek, szukamu rozkładu, którego jednak nie ma. Jak przyjedzie to będzie. Po 20 minutach nadjechał. Do miasta 50km, a cena to 7 Dirhamów, czyli 0.7euro. Autobus jedzie dziesięć metrów i zatrzymuje się po ludzi i tak przez całą podróż, która trwała aż 1h40min zatrzymywał się około 80 razy. Miejsca do postojów miał super. Gdzieś 2 metry od górskiej przepaści, wszerz szkrzyżowania, na środku ronda. Chociaż i tak wygrało auto, które zajechało nam drogę, wyszła z niego kobieta i wsiadła do naszego autobusu. Co tu się odpierdala to ja nie mam pojęcia. W Polsce jakby się tak zatrzymywał dawno by oberwał albo od pasażerów, albo od kierowców innych auy. My siedzimy w szoku, podśmiewamy pod nosem, a ludzie patrzą na nas z odrazą. Wreszczcie dojechaliśmy do miasta Tanger. Na wejściu przywitał nas ładny dworzec kolejowy oraz nowiuśki Hilton. Kurde cywilizacja na poziomie. Każdy z nas jest głodny, więc szukamy lokalnego jedzenia. Po godzinie dopiero się udało. Zamówiłem marokańską sałatkę, zupę Harirę oraz Paelle. Po kilku minutach przychodzi kelner i mówi, że z mojego zamówienia na stanie jest tylko Sałatka. Wtf.. Szybko wybrałem ciul wie co, chłopaki to samo.
Danie nie powaliło na kolana. Mięso nie miało smaku, jakby zapomnieli użyć przypraw. Sałatka zawierała moje ulubione składniki. Cebula, pomidor i ogórek. Nawet jej nie tknąłem. Lekko zawiedzeni ruszyliśmy na dworzec autobusowy poszukać dla nas transportu. Tam doznałem szoku, który zagnieździ się w mojej głowie na długo. Nie ma kasy biletowej, po dworcach biegają naganiacze, którzy wpychają ludzi do autobusów. Ludzie wsiadają do nich z baranami lub zamykają je w lukach bagażowych. Wojsko stoi uzbrojone po zęby. Każdy na każdego wrzeszczy. Autobusy nie mają szyb, albo są całe ujebane jakimś guwnem lub innym śmierdzącym czymś. Matko gdzie ja jestem. Podjęliśmy jednogłośną decyzję. Jedziemy pociągiem. 250km drogi. Czas podróży ponad 5h. Umre tam. 10minut do odjazdu. Tłum gromadzi się pod wyjściem na perony. Drzwi prowadzące tam ciągle pozostają zamknięte. Zegar tyka, ludzie bardziej niecierpliwi. Nadeszło wielkie odliczanie. Zegar wybił i BOOM. To co zobaczyłem bije na głowę Polskie wyścigi po karpia. Pod drzwiami ostra nawalanka bo czyjaś walizka się zaklinowała. Kobiety wrzeszczą, dzieciaki płaczą. Ochrona leży na ziemii stratowana przez tłum. Welcome to the Jungle. Zostaliśmy na tyłach, by nie zostać ofiarami hordy Arabów. Doszliśmy do pociągu, który wygląda jak nasze Regio. Wsiadamy do wagonu i mamy miejsca siedzące. Teraz zadaje sobie pytanie po kiego grzyba Oni się tak pchali. Ludzie patrzą na nas z obrzydzieniem jakby chcieli nas opluć. Trasa będzie na bank wesoła. Razem z Bartkiem i Kubą graliśmy w Makao, by zabić czas i ciągle obserwując to co dzieje się za oknem.
Wioski i miasteczka wyglądają jak jakieś getta. Ludzie siedzą na drzewach, prawie skaczą na pociągi. Domy mają zrobione (budowlą tego nie nazwę) w jakichś dołach porośniętych drzewami. Śmieci walają się wszędzie. Nie tak to sobie wyobrażałem. Nie tak blisko granicy. Jeżeli kiedykolwiek przyjadę dobrowolnie do Maroka to strzelcie mi w kolano. Teraz już wiem, że chce stąd jak najszybciej wyjechać. Szalę goryczy na to by obawiać się Maroka i ich mieszkańców przelał facet, który w pociągu powiedział, że Niemcy, Angole, Polacy i inni biali są rozpieszczeni i nie powinni tu przebywać. Brakuje jeszcze tylko by się zdetonował przy nas. Pierwszy raz obawiam się o swoje bezpieczeństwo. Wyszliśmy na dworcu w Rabacie, stolicy Maroka. Chłopali poszli szukać hostelu, a ja zostałem z dziewczynami. Wrócili po 30minutach z dobrymi wieściami. Mamy Hostel. Uff.. po drodze obserwujemy, że życie w tym mieście się toczy. Na swój sposób, ale jednak. Dotarliśmy do hostelu, zjedliśmy kolację i ruszyliśmy na wieczorny spacer. Wzroki ciągle te same. Czuję się jak Gringo, który zaraz pójdzie na egzekucję. Ludzie ciągle biegają z Baranami.
Wszędzie sprzedają noże i tasaki. Nie ogarniam lekko. Rano poszukaliśmy tańszego Hotelu. Zostawiliśmy rzeczy, poszliśmy na zakupy, a następnie na plaże, która według mapy była dość daleko. Szukaliśmy więc taksówki. W międzyczasie dostaliśmy propozycję kupna haszu. Kosteczka przypominała bardziej krówkę, a sprzedawca, bo dilerem go mie nazwę, chodził za nami przez 20 minut próbując wcisnąć ten szit. W końcu dał za wygraną, nazywając nas matkojebcami i obiecując, że będzie nas śledził. Nie udało mu się niestety gdyż poszliśmy w stronę dworca na postój taksówek.
W hotelu powiedzieli, że spokojnie powinniśmy 5dh zapłacić za osobę. My wytargowaliśmy 170 za 6 osób więc za dużo. Gdy odchodziliśmy podszedł do nas inny taksówkarz z według niego najlepszą ofertą. 200 Dirhamów.. Z choinki się urwał. Idziemy na tramwaj, który o dziwo jest lepszy niż u nas. No, ale nie ma się co dziwić jak mają tylko 2 linie, a miasto ma 2mln mieszkańców. Bilet kosztował 6dh, co w porównaniu z oferowanymi cenami było śmieszną sprawą. Wysiedliśmy na ostatnim przystanku. Według chłopaków 500 metrów dalej jest plaża, wystaczy tylko przejść przez osiedle. No to idziemy przez przedmieścia i czuję się jak Gwiazda. Ludzie machają, patrzą z takim fanatyzmem w oczach. Pierwszy raz chyba widzą Białasa. Wraz z eskortą dzieciaków dochodzimy do ulicy, za która ma być plaża. Widok był super. Same skarpy i obijające się o nie fale.
Widoki są ładne więc przejdziemy wzdłuż wybrzeża, pocykamy fotki i znajdziemy plażę. Po drodze auta na nas trąbią. Inni z kolei machają. Jesteśmy sensacją w tym Mieście. Po prawie 2 godzinach dotraliśmy. Plaża znajdowała się aż o 500 metrów od naszego Hotelu. Posiedzieliśmy chwilkę aż zrobiło się zimno. Wracając zobaczyliśmy 2 autobusy turystów, którzy gdzieś wchodzą.
Ruszyliśmy za nimi by zobaczyć co idą oglądać. Okazało się, że to były Polskie wycieczki. Porozmawialiśmy z młodą dziewczyną i dowiedzieliśmy się kilku ciekawych rzeczy. Wszystkie Barany są na świeto. W czwartek obchodzą Święto Barana. Czyli taką ich Wigilie. W ten dzień rano każda Głowa rodziny idzie na główny plac miasta i ucina zwierzęciu głowę tak jak to zrobił Abraham. Sytuacja się rozwiązała. Stąd tyle tych zwierząt wszędzie. Dlatego na straganach sprzedają maczety, tasaki i inne narzędzia. W czwartek trzeba będzie wyjść i obserwować jak to się wszystko odbywa. Wróciliśmy do naszego Hotelu i poszliśmy spać.
O 12 udaliśmy się na plażę. Ludzie już się na nas nie gapią, chyba się przyzwyczaili, a my też coraz pewniej się czujemy. Pobyczyliśmy się na plaży, popływaliśmy w Oceanie i gdy Słońce zaszło poszliśmy na ostatnie Marokańskie zakupy na drogę. Mają zupki chińskie więc trzeba zrobić zapas. Nie mają za to sklepu z pamiątkami, a miałem za zadanie kupić kilka rzeczy. No chyba, że przywiozę głowę Barana jako trofeum. Wieczorem szybkie pranie, ogarnięcie mapy i oglądanie Kariery Nikosia Dyzmy na yt. O 9 rano oddzielili się od nas chłopaki i dziewczyny. Ruszyli do Marakeszu, do którego tak bardzo chciałem jechać. Oni mają prom w poniedziałek, a my z Anią w piątek. O 12:35 mieliśmy swój pociąg, chwilę po 11 wyszliśmy już z hotelu by zmierzać na dworzec. Ostatnie oglądanie miasta i czekanie na transport.
Pociąg ruszył punktualnie. Ruch był mniejszy niż ostatnio, ze względu pewno na świeto. Po 17 dojechałem do Tangeru. Tam czekałem kolejną godzinę na autobus na prom. Dojechaliśmy. Rozłożyliśmy maty i śpiwory. Obejżałem film i poszedłem spać. Komary zjadały nas żywcem. Było ich tysiące. Spałem zwinięty w kokon by tylko jak najmniej mnie ich znalazło. Rano pobudka, szybkie ogarnianie i spadamy z tej Afryki. Nareszcie Europa. 
















Komentarze

Popularne posty