Sacrebleu


 Chciałoby się rzecz koniec wakacji to i koniec laby. Gdy wszyscy pakują plecaki na pierwszy dzień szkoły, ja pakuje swój na magiczny miesiąc w trasie. Wakacyjny szał zakupów uważam za owocny. Nowiuśki sprzęt, nowiuśka trasa, nowiuteńcy kompani. Ze staroci pozostał tylko głód przygody, który myślę, że szybko nie minie.


Cel drugiej tegorocznej wyprawy jest chyba większości znany. Ciśniemy do Maroka pod granicę z Saharą Zachodnią. Oczywiście po drodze zwiedzając masę przepięknych i wartych uwagi miejsc, bo taki jest główny cel.
Dnia 31.08.15r o 6 rano zameldowałem się na Dworcu Głównym we Wrocławiu by udać się na przygodę. Szybka poranna kawa, zakup pasztetów i konserw można odhaczyć więc czas kierować się na autostradę.


Godzina 9 meldujemy się na Orlenie. Skwar jest tak ogromny, że nie można wystać dłużej niż 10 minut. Z każdą sekundą więcej kropli potu, a my z Anią jak staliśmy na stacji tak stoimy. Po kilku minutach przybyła nam konkurencja, która kieruje się na Gibraltar. Po kilku minutach rozmów powiedzieli, że pójdą łapać przy zjeździe z autostrady. Po 5 minutach zauważyłem, że pakują swoje rzeczy do bagażnika i odjeżdżają. Takie właśnie inni mają szczęście. Doszedłem do wniosku, że pierdyle i też tam idę łapać. Pierwsza minuta nic, druga nic, trzecia i Boom podjechało coś... Radiowóz. 'To nie jest chodnik blablabla. Wróć na stację blablabla'. Właśnie takie ja mam szczęście. W międzyczasie spotkałem znajomego, który jechał do Barcelony, po kilku zdaniach stwierdziliśmy, że nie ma czasu i trzeba łapać. Obaj podeszliśmy do pierwszych kierowców i odrazu obaj wsiedliśmy. My z Anią jedziemy do Drezna. On tylko do Legnicy. Słońce nawala okropnie, auto nie ma klimy. Piekarnik się nagrzewa, kurczaki czekają. Udało nam się dojechać na miejsce, ale stan w jakim wysiedliśmy z auta można podpiąć pod krytyczny. Na stacjii mieliśmy mieć możliwość wyboru tirów. Stało ich sporo, ale jak się okazało każdy bał się wziąć 2 osoby do kabiny bo straci prawko na 3 miesiące. W takim razie postanowiliśmy stanąć przy wyjeździe na autostradę i liczyć na fart. Gdy braliśmy klamoty wydarzył się incydent. Przy próbie zakładania plecaka urwało mi się ramiączko. Zajebongo. Nowy pieprzony Fjord Nansen Sransen za 350zl i wytrzymał aż 4 godziny. Potrzebuję igły i nitki z opcją na dowóz oraz osobę, która mi to przyszyje bo ja oczywiście nie potrafię. Szybka prowizorka i jakoś można chodzić. Ciul w to, że wyglądam jak głupek, ale ludzi już do tego przyzwyczaiłem. Po kilku minutach zatrzymała nam się polska osobówka, która zabrała nas aż do Frankfurtu (Nocą wygląda zajebiście). Tam dojechaliśmy w okolicach 20. Zjedliśmy, wypiliśmy i bezowocnie próbowaliśmy łapać. Tak więc w pierwszy dzień zrobiliśmy 750km. Nie tak najgorzej. Nazajutrz ruszyliśmy około 10 dwoma tirami na granicę z Francją. Ja miałem przyjemność jechać z Bodziem. Jednym z lepszych kierowców jacy kiedykolwiek mnie zabrali. Francja przywitała nas deszczem. Lało i nie zamierzało przestać.
Koniec końców po kilkudziesięciu minutach tańczenia w deszczu zatrzymał się Niemiec, z którym ni chuj ni w pięte nie szło się dogadać. Dodatkowo strasznie śmierdział potem i przez 130km trzeba było to znosić. Wywiózl nas kawałek za Nancy. Po sugerowaniu się napisami na znaku baliśmy się, że miejscówka będzie fatalna.
Jednak po 10 minutach zatrzymało się auto, które nie jechało w naszą stronę, ale i tak wsiedliśmy. Jechaliśmy do Paryża. Skoro nadarzyła się okazja do łaj not. O godzinie 20 zameldowaliśmy się na dworcu by zostawić plecaki w depozytach i ruszyć na nocne zwiedzanie Paryża, które już kiedyś zamierzałem odhaczyć ze swojej listy. 2 dzień i zrobione 690km. Kawusia na wzmocnienie i lecimy. Notre Dame, Louvre, Łuk Triumfalny, Wieża Eiffla. Wszystko wzdłuż kanału oddalone od siebie o parę kilometrów. Szczególnej furory na mnie jakoś stolica nie zrobiła. Jak już komuś wspomniałem możliwe, że chujowy ze mnie romantyk, ale ja tam nie czułem tego czegoś. Są lepsze miejsca, a troszkę już ich widziałem. Noo, ale jakby jakaś dziewczyna chciała mnie kiedyś zabrać to oczywiste, że nie odmówię. Noc postanowiliśmy spędzić pod Wieżą.
 
Było jednak tak jebitnie zimno, że nie dałem rady. Po 2 w nocy miasto opustoszało. Wszystko zamknięte, a ja głodny. Dopiero przed dworcem udało mi się zjeść kolację. 3:20 a ja wpierniczam Makaron z łososiem. Na bogatości. Dobra, dobra ale ja miałem jechać do Maroka, a nie kisić tyłek w Paryżu. Bierzemy rzeczy i spierdylamy. Tylko jak? Jak wyjechać z Paryża? Udało mi się ogarnąć, że jest 5 stacji kolejowych i każda jedzie w innym kierunku kraju. Znalazłem swoją w stronę Lyon'u. Dojechaliśmy. Idę kupić bilet do najbliższego miasta, a tam cena 62€. Chyba ocipieli, że tyle zapłacę za 1.5h jazdy. Ogarnąłem kolej miejską do miasteczka pod Paryżem. Po dotarciu rozbiliśmy namiot i poszliśmy odespać nocny wymarsz. Zanim ogarneliśmy tyłki była 14. Stopa złapaliśmy 5minut później z francuska parą, której wcale nie rozumiałem.  Przez 40km ciągle słuchaliśmy śpiewu kobiety. Nie wiem czy fałszowała, ale możliwe. Brzmiało to jednak pięknie. Nie wiedząc czemu język francuski działa na mnie tak relaksująco, że mógłbym zasnąć w 3 sekundy i śnić zapewne o samych pięknych rzeczach. Dojechaliśmy do urokliwej miejscowości Nemours.
Stamtąd zabrał nas wesoły Wietnamczyk, który sięgał mi może do cycków, których nie mam. Swojego Citroena dostawczego rozpędził chyba do granic możliwości bo trasę 84km przejechaliśmy w 30minut. Wysadził nas o 18 w Auxerre na bramkach. I niech go coś strzeli za to, że powiedział, że to THE BEST PLACE. Udało nam się dopiero stamtąd wyjechać nazajutrz o 10:40. Także w 3 dzień walneliśmy magiczne 130km (nie licząc pociągu).
  Zatrzymywało się wiele aut, ale każdy mówił tylko jedno: PARIS. Dojechaliśmy na przedmieścia Dijon. Zjedliśmy obiad. Obczailiśmy internety i o 13:30 łapaliśmy znowu. Nie udawało się więc postanowiliśmy zmienić kierunek i pojechać auostradą z drugiej strony miasta. Przeszliśmy ulicę. 5min i jedziemy. Wysadził nas facio przed bramką za która była autostrada. Oczywiście trzeba było przeskoczyć i przejść kawałek na parking. Całe szczęscie nie było policji po drodze. Po około 15minutach zatrzymała nam się para odpicowaną Alfa Romeo, w której jedynym zapachem było Paco Rabanne. Dojechaliśmy z nimi pod Lyon. I ruszyliśmy pod bramki. Frekwencja stopów zajebista. W 40minut 11 aut, ale każde do Lyonu, a my chcieliśmy ciut dalej. Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy się, że jak następne będzie na Lyon to wsiadamy. Noo i pojechaliśmy. Miasto przepiękne. O wiele bardziej urokliwe niż Paryż. Noo, ale znowu problem z wyjechaniem. Autostradę znalazłem, ale co z tego jak nie ma gdzie łapać. Przestudiowanie mapy guzik dało więc alternatywą było szukanie pociągu. Udało znaleść się autobus na kilka km za miasto. Czasem się cieszę, że mam łeb na karku i zawsze wyjdę z jakiejś opresjii. Przekimaliśmy się i ruszyliśmy dalej. Dojechaliśmy do Valence gdzie wysiedliśmy na bramkach. Chujowszych w życiu nie widzialem. Stopa musieliśmy łapać na rondzie co było przejebanie trudne. Uwielbiam za to Francuskie kobiety. Zawsze się pięknie cieszą gdy się do nich uśmiecham. Może poznam żonę tutaj. No mniejsza. Stopa złapaliśmy dopiero o 17:30 gdy nadzieja już umarła, a oczy zamykały się do snu ze zmęczenia. Później udało się złapać kolejne trzy. W tym jeden z bardzo milusim Panem, który widział mnie idącego z tabliczką i zawrócił by nas zgarnąć. Dojechaliśmy do Avignon. Chyba tego samego, o którym śpiewa Kombii. Zajebany jak rolnik po żniwach poszedłem jak najszybciej spać by zapomnieć o tym cholernym dniu. Całym serduszkiem będąc z Reprezentacją Polski. Rano udaliśmy się na zwiedzanie miasta. Most z piosenki serio istnieje i serio kończy się w połowie.

Następnie ruszyliśmy dalej by w końcu zacząć urlop. Jezu jak mi się marzy żeby nikt mnie nie budził o 6 albo 7 i kazał wychodzić na drogę gdzie jest ciemno i zimnoo. Dobra o godzinie 19 dotarliśmy do Carry-Le Rouet i posiedzę tu pewno kilka dni żeby się zregenerować. Mamy dwójkę towarzyszy z Polski, którzy na nas czekali. Wieczorne ogniska i ciszę, której potrzebuję nie wiecie nawet jak bardzo.












Komentarze

Popularne posty